• 25

    03 2015

  • Co z tym frankiem?

Jak to się stało, że w pierwszej dekadzie lat 2000. Polacy zaciągnęli aż 560 tys. kredytów we frankach?

– Po przystąpieniu Polski do Unii część banków zdecydowała się w ten sposób zdobywać rynek, oferując istotnie tańsze kredyty mieszkaniowe w walucie – wyjaśniał na naszej redakcyjnej debacie Wojciech Kwaśniak, wiceprzewodniczący Komisji Nadzoru Finansowego, a do czerwca 2007 r. szef Głównego Inspektoratu Nadzoru Bankowego. Przypomniał: – Nadzór bankowy i NBP ostrzegały wówczas, że masowe udzielanie kredytów walutowych wiąże się z wielkim ryzykiem.

– W latach 2005-2006 spodziewano się, że szybko wejdziemy do strefy euro i ryzyko walutowe zostanie ograniczone – tłumaczył Jacek Bartkiewicz, członek zarządu Narodowego Banku Polskiego, były prezes BGŻ.

Naciski

– Bez tego finansowania olbrzymia część pokolenia młodych ludzi mieszkałaby u teściów za szafą – uzupełnił Cezary Stypułkowski, prezes mBanku. – Polska nie ma długoterminowego kapitału. Sięgnięto więc po oszczędności z innych krajów, by sfinansować rozwój mieszkalnictwa w Polsce. Na import kapitału z zagranicy, jeżeli mamy się rozwijać, jesteśmy trwale skazani.

– Banki nie funkcjonują w próżni. Reagują na zapotrzebowanie klientów, presję polityków, działania regulatora i konkurencji – mówił Jerzy Bańka, wiceprezes Związku Banków Polskich. Przypomniał, że w lipcu 2006 roku klub parlamentarny PiS krytykował ograniczanie kredytów walutowych przez nadzór bankowy tak zwaną „rekomendacją S”

– Jeżeli część banków zdecydowała się, pod wpływem polityków, na przyjęcie tego ryzyka to uważam, że muszą ponieść jego koszty. Oczywiście solidarnie z klientami, którzy też w większości świadomie wybrali to rozwiązanie – ripostował Wojciech Kwaśniak. Przypomniał: – M.in. z powodu „rekomendacji S” ówczesna koalicja rządząca PiS, Samoobrony i LPR dokonała likwidacji nadzoru w poprzedniej strukturze. Ale to dzięki tej rekomendacji i efektywności nadzoru nad bankami gdy w 2008 r. zaczął się kryzys, polski podatnik nie musiał dołożyć nawet złotówki, by ratować banki.

Sprzedaż na wyścigi

– Młodzi ludzie, owszem – nie mieszkają u teściowej, ale mimo wielu lat spłaty mają wyższy kredyt i istotnie niższej wartości nieruchomość – zwrócił uwagę adwokat Iwo Gabrysiak z kancelarii Wierzbowski Eversheds. – Mieszkanie może im zostać odebrane, jeśli przestaną płacić.

Przypomniał, że wiele banków sprzedawało dziesięć lat temu kredyty hipoteczne na wyścigi i w wielu umowach przedstawianych klientom znalazły się klauzule, które Urząd Ochrony Konkurencji i Konsumentów uznał za sprzeczne z prawem.

– Od czasu gwałtownego wzrostu kursu franka codziennie przychodzi do nas kilkanaście osób z umowami kredytowymi – mówiła Małgorzata Rothert, miejski rzecznik konsumentów w Warszawie. – Na co dzień mamy do czynienia z konsumentem, który od wielu lat regularnie bez opóźnień spłaca raty kredytu, jego zadłużenie rośnie, wartość nieruchomości, na którą wziął kredyt nie pokrywa wysokości zadłużenia.

Rzecznik konsumentów wymieniała też inne problemy, z jakimi zgłaszają się do jej biura „frankowicze”:

* Przy okazji umów o kredyt hipoteczny oferowano im inne produkty finansowe, np. pod hasłem „wakacje kredytowe”. Efektem takich wakacji był wzrost kapitału do spłacenia, wzrost kosztu kredytu. Pojęcie „wakacje kredytowe” budzi więc niepokój, bo z moich doświadczeń wynika, że jest to korzyść finansowa dla banku a strata dla klienta;

* zwracają się o przeanalizowanie treści ich umów, niestety w większości tych umów znajdują się klauzule niedozwolone wpisane do rejestru – w szczególności dotyczące ustalania wysokości rat wg kursu franka z tabeli kursowej banku oraz zmienności oprocentowania;

* proszą o udzielenie im pomocy w negocjowaniu z bankami zniwelowania strat powstałych w związku z wykonywaniem umów kredytowych i związanych z nimi dodatkowymi produktami.

– Z relacji większości konsumentów wynika, że najczęściej propozycja zaciągnięcia kredytu indeksowanego do franka wychodziła od doradcy bądź przedstawiciela banku, jako bardzo korzystna – mówiła Małgorzata Rothert. – Konsumenci podkreślają, że wielokrotnie ich zapewniano o stabilności waluty szwajcarskiej i bardzo nikłym ryzyku kursowym. Nie traktujemy konsumentów, zwłaszcza tych dobrze sytuowanych, wykształconych jak nieświadomych dzieci. Ale oni po kredyt nie udali się na bazar czy do kiosku ruchu. Oni poszli do banku i w banku otrzymali stosowne informacje.

– Być może, kiedy sprzedawano te kredyty, to bankowcom zabrakło wyobraźni, że spotka nas światowy kryzys jakiego po wojnie nie było – przyznał prezes Stypułkowski. – Ale trzeba pamiętać, że zabrakło jej wtedy wszystkim na świecie.

Ryzyko systemowe

– Już w 2006 r. mówiłem że przy nagłej zmianie kursów, banki udzielające kredytów walutowych staną pod presją społeczną i krytyką – mówił Kwaśniak. – W Szwecji na początku lat 90. banki udzieliły tylu kredytów walutowych, że państwo musiało ratować cały sektor. W tym czasie politycy również tam integrowali nadzór nad rynkiem finansowym.

– Podobną lekcję odebrały kraje bałtyckie, gdzie mocno zaangażowały się banki szwedzkie – przypomniał Stypułkowski. – Ale tam, czy na Węgrzech niespłacalność kredytów wynosiła 20-25 proc. W Polsce takiego zjawiska nie ma.

– Kredyty walutowe to dziś około 9 proc. sektora bankowego, ich spłacalność jest bardzo wysoka, więc nie ma ryzyka systemowego – zapewnił Jacek Bartkiewicz. – Dodajmy, że na Węgrzech kredytów walutowych udzielano na stałe oprocentowanie, rzędu 6-7 proc., a ponad jedna czwarta kredytów była niespłacana w terminie. U nas zadziałał amortyzator zmiennych stóp procentowych.

Przedstawiciel NBP cytował też dane z badań banku centralnego: wśród „frankowiczów” tylko 5 proc. ma dochody poniżej średniej krajowej, a od 2007 r. ich dochody wzrosły średnio o 24 proc. – Ale rozumiem frustrację ambitnych młodych rodzin, które z powodu kredytu walutowego nie mogą zrobić kroku do przodu i kupić większego mieszkania – przyznał Bartkiewicz.

Warto rozmawiać

– Skoro bank i klient znaleźli się wspólnie w takiej niekomfortowej sytuacji, to uważamy że dzisiaj wspólnie powinni się też zastanawiać, jak z niej wyjść. I podzielić się kosztami związanym z ryzykiem kursowym – mówił Wojciech Kwaśniak. – Mediacje wydają nam się lepszym rozwiązaniem niż długotrwałe i kosztowne spory sądowe.

– Pozew zbiorowy z udziałem 2 tys. klientów to 1-2 mln zł przychodów dla kancelarii. Cały ten rynek potencjalnie wart jest dla prawników 500-750 mln zł – zauważył Krzysztof Rosiński, prezes zarządu Getin Noble Bank SA.

– Klienci naprawdę nie chcą chodzić do sądu – wtrąciła Małgorzata Rothert. – Jest to naprawdę ostateczność. Sprawy, które znajdują swój finał w sądzie były wcześniej przedmiotem reklamacji składanych przez konsumentów, także interwencji rzeczników.

– Ale to się zmienia – deklarował wiceprezes ZBP. – Wszyscy dojrzewamy do tego, by rozwiązać ten problem przy stole negocjacyjnym.

– Pozwy zbiorowe przeciw bankom były jedyną możliwością, by konsumenci byli potraktowani jako partner do rozmów – zaznaczył adwokat Iwo Gabrysiak. – Też jestem zwolennikiem mediacji, ale banki muszą mieć świadomość, że one też muszą ponieść koszty.

– Tyle że granicą tych negocjacji jest dobro deponentów banku – zastrzegł Jacek Bartkiewicz. A wiceprzewodniczący Kwaśniak uzupełnił: – Dzisiaj próbuje się tworzyć wrażenie, że te umowy kredytowe są nieważne. To jest bardzo poważny zarzut i takie opinie mogą mieć wpływ na bezpieczeństwo pieniędzy złożonych w bankach. Bank musi odpowiednio zarządzać interesami jednej i drugiej strony swojego bilansu.

– Na Węgrzech też przewalutowanie odbyło się nie w drodze administracyjnej, lecz porozumienia między władzą, bankami i klientami – przypomniał Jerzy Bańka.

Propozycja banków do poprawki

Po styczniowym skoku kursu franka banki wprowadziły rozwiązania ograniczające wzrost miesięcznych rat: m.in. uwzględniły ujemny LIBOR i ograniczyły spready.

– Dla banków to koszt 50 mln zł miesięcznie – oszacował prezes Rosiński z Getin Noble Bank.

– Wielokrotnie mówiłem, że problem jest nie w racie, tylko w tym, co będzie z całym zadłużeniem, gdy istotnie zmienią się warunki rynkowe – mówił Kwaśniak. – Pomimo niezakłóconej spłaty klienci mają dziś dług taki sam, albo wyższy niż w momencie brania kredytu; choć należy pamiętać, że łączne koszty obsługi kredytu frankowego nadal są niższe niż koszty obsługi podobnego kredytu w złotych.

Na początku marca Związek Banków Polskich przedstawił propozycję utworzenia dwóch funduszy, które miałyby chronić kredytobiorców (i banki) przed kolejnymi skokami kursów walut.

– Propozycja banków zakłada udział środków publicznych, jest dość nieprzejrzysta dla klienta, koncentruje się głównie na racie i nie zawsze prowadzi do trwałego usunięcia ryzyka walutowego – wyliczał Kwaśniak. – Dlatego czekamy na nową propozycję, najlepiej do początku maja. Zależy nam na rozwiązaniu, które będzie wolą obu stron, trwale usuwa ryzyko i rozkłada w czasie cały proces.

– Polski sektor bankowy jest na tyle dobrze skapitalizowany, że jest w stanie sam sobie poradzić z tym problemem – uzupełnił Jacek Bartkiewicz z NBP.

– Chcieliśmy tylko zaprosić sektor publiczny do udziału w tym mechanizmie, by podnieść efektywność tej propozycji. Nie chodzi nam o pieniądze dla banków, tylko dla klientów – zapewniał Jerzy Bańka.

 

UCZESTNICY DEBATY

* Jerzy Bańka, wiceprezes Związku Banków Polskich

* Jacek Bartkiewicz, członek zarządu Narodowego Banku Polskiego

* Iwo Gabrysiak, adwokat z kancelarii Wierzbowski Eversheds

* Wojciech Kwaśniak, wiceprzewodniczący Komisji Nadzoru Finansowego

* Krzysztof Sławomir Rosiński, prezes zarządu Getin Noble Bank SA

*Małgorzata Rothert, miejski rzecznik konsumentów w Warszawie

* Cezary Stypułkowski, prezes mBanku

 

Źródło – Newsweek