• 12

    03 2015

  • Rata frankowiczów już nie straszy, ale wzrost zadłużenia i cena mieszkania tak

Zapomnijmy o „czarnym czwartku”, raty kredytów we frankach spadają do najniższego poziomu od lipca 2014 r. – wylicza w najnowszym raporcie firma Comperia, zajmująca się porównywaniem produktów finansowych. Jednak wielu ekspertów zgodnie mówi: to nie raty są problemem kredytobiorców, tylko fakt, że po kilku latach spłacania zadłużenie – zamiast zmaleć – wzrosło nawet o 70 proc., jednocześnie ceny mieszkań kupionych na kredyt mocno poszły w dół.

W połowie stycznia kurs franka szwajcarskiego w krótkim okresie poszybował z poziomu nieco ponad 3,5 zł do 4,5 zł, przez moment nawet osiągając pułap 5 zł. Setki tysięcy osób zadłużonych w kraju ogarnęła panika, przez ulice polskich miast (w tym Łodzi) przelały się protesty frankowiczów. Tymczasem minął miesiąc i…

Niewidzialna ręka rynku zakpiła ze wszystkich. Od czasu styczniowego „czarnego czwartku” wiele się zmieniło. Cena franka spadła do 3,85 zł, banki uwzględniają ujemny LIBOR, który w lutym spadł do minus 0,90 proc., obniżają też tzw. spread – kurs, po którym instytucje finansowe przeliczają raty franków na złotówki, jest zdecydowanie bliżej wartości rynkowej niż dotychczas – mówi Mikołaj Fidziński z Comperia.pl.

Co to oznacza? Comperia analizuje modelowy kredyt na 300 tys. zł, zaciągnięty w 2008 r., gdy pożyczki denominowane we frankach były wyjątkowo popularne. Z danych na 19 lutego rata takiego kredytu powinna wynosić 1.914 zł. W styczniu, gdy kurs franka dochodził do 4,45 zł, a stawka LIBOR wynosiła minus 0,56 proc., wysokość raty osiągała pułap 2.235 zł. Dla porównania w grudniu, jeszcze przed skokiem kursu franka, ale przy mniej korzystnym LIBOR, ten sam kredyt miesięcznie pochłaniał 1.954 zł.
Oczywiście, nie wszyscy zadłużeni zobaczą teraz niższe raty, bo część banków uaktualnia wskaźniki, po których wyliczane są raty z 3-, a nawet 6-miesięcznym opóźnieniem.

– Nie ma żadnego powodu, żeby o frankowiczów dbać bardziej, niż się dba. Jeżeli banki zobowiązały się, że nie będą brać większych rat niż przed „czarnym czwartkiem”, to czego chcieć więcej – ostro komentuje prof. Stefan Krajewski, ekonomista z Uniwersytetu Łódzkiego. – Jeżeli ktoś brał kredyt na kilkadziesiąt lat, to trzeba było z jego strony skrajnej naiwności, żeby sądzić, że kurs franka może być tylko i wyłącznie korzystniejszy. Rozumiem, że ludzie walczą o swoje, zwłaszcza kiedy zobaczyli w styczniu, jak kurs franka nagle wystrzelił. Zaczęli wtedy głośno krzyczeć, że coś im się należy, ale moim zdaniem nie należy się nic poza tym, co już zaoferowano – dodaje prof. Krajewski.

Piotr Kuczyński, analityk Xelion, zwraca uwagę, że wysokość miesięcznej raty nie jest problemem, bo faktycznie jest ona porównywalna albo nawet niższa niż w ostatnich miesiącach. Natomiast problem dotyczy ogólnej kwoty zadłużenia.

Takiego samego zdania jest Mikołaj Fidziński z Comperii, według którego obawy o to, że frankowiczom zabraknie pieniędzy na spłatę rat, są dziś takie same jak przez ostatnich kilka lat. A z danych Biura Informacji Kredytowej wynika, że w 2014 roku zaledwie 1,2 proc. kredytów w CHF było uznanych za przeterminowane powyżej 90 dni.

– Nie można jednak uznać tematu sytuacji frankowiczów za zamknięty. Nadal dramatycznie wygląda bowiem poziom ich zadłużenia. Osoby, które w wakacje 2008 r. zaciągały kredyty we frankach przy kursie rzędu 2 zł, są obecnie, w przeliczeniu na złote,  winne 70 proc. więcej niż pożyczyły. Przykładowo, kredyt na równowartość 300 tys. zł, po ponad sześciu latach rzetelnej spłaty, zmienił się w dług przekraczający pół miliona złotych! – zaznacza  Mikołaj Fidziński.

Jednocześnie lokale kupowane na kredyt na tzw. górce cenowej, są dziś znacznie tańsze, nawet o 40 proc. Dlatego taki frankowicz jest praktycznie przywiązany do lokalu, bo przy sprzedaży mieszkania byłby stratny podwójnie.

Źródło – Dziennik Łódzki